Po długiej przerwie wracam do pisania na blogu. Dziś w Warszawie obejrzałem film Jana Komasy "Boże Ciało" i pomyślałem, że to dobra okazja, aby podzielić się bardzo mocnymi przeżyciami związanymi z tym filmem. Długo czekałem na ten film, szczególnie po świetnie w mojej ocenie zrobionym zwiastunie i mówię to już też po obejrzeniu filmu. Co pierwsze wysuwa się mi na myśl, to gra aktorska, prawdziwość emocji i jakaś taka w mojej subiektywnej jak zawsze oczywiście amatorskiej ocenie spójność tego filmu. Pan Bielenia i Pani Rycembel (poza tym bardzo lubię tych aktorów) naprawdę pokazali aktorsko wielką klasę. Ukazanie właśnie tej wiary w Boga jaka jest w człowieku, przezwyciężającej różne wielkie przeciwności to chyba też wysuwa mi się na myśl... Na pewno film odważny jak na polskie warunki, ale cieszy mnie, że i TVP i PISF promują ten film, jest w końcu kandydatem do Oscara. Uwielbiam takie spojrzenie na kościół, niekonwencjonalne, a zarazem mega proste i oczywiste. Paradoksalnie, gdyby kościół katolicki wyglądał tak jak ksiądz, którym "na chwilę" stał się główny bohater, to pewnie i ja byłbym dziś katolikiem. Nie raz, po "Sali Samobójców", jako najlepszym filmie jaki widziałem nadal w życiu, pisałem jak bardzo cenię Pana Komasę jako reżysera jako widz nie zawiodłem się. W Polsce tak mi się wydaje zaczyna odżywać swego rodzaju jakieś kino "moralnego niepokoju" co strasznie mnie cieszy. Kościół pokazany jako taki, w którym nie ważne są formułki, ale ważny jest kontakt człowiek-Bóg, nie ważne czy nosi sutannę, to strasznie mi się spodobało. Chłopak z poprawczaka, wielka wiara, przypadek, miłość, myślenie "przeciętnych" ludzi. Troszeczkę ten film dla mnie demaskuję maskę kościoła, ale nie w negatywnym i oskarżającym sensie, ale ludzkim. To jaką człowiek czasemi musi przejść drogę by zbliżyć się do Boga, poznać go, często za wszelką cenę. Ułomności ludzkie, zwątpienie, oskarżanie Boga o złe potoczenie się losu człowieka. Bardzo symboliczna końcówka, że walka może odbywać się na "różnych frontach". I ogólnie jeszcze raz, ten film ogląda się z zapartym tchem, chociaż trwa 115 min, to bardzo długo. Taka prawda bijąca z głównego bohatera i objawiająca się innym, to chyba zrobiło na mnie tak duże wrażenie. Trochę taki Smarzowski, tylko tu raczej jest to bardzo mocne "uderzenie" emocjonalnie i moralne niż "uderzenie" obrazem, a przy tym emocjonalnie. Kawał dobrego kina, zresztą nie pierwszy to film w ostatnim czasie, myślę, że w najbliższych dniach podzielę się przemyśleniami o kilku innych. To chyba na razie tyle :)
JAKBYM MIAŁ OCENIAĆ JAKOŚ TEN FILM TO SPOKOJNIE DAŁ BYM MU 8/10. TO BAAARDZO DUŻO JAK NA POLSKIE KINO. BARDZO POLECAM!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz